Siedziała na ziemi w dłoniach, zaciskając jej
okruchy. Czuła jak maleńkie źdźbła trawy i połamane gałązki wbijają się w jej
dłonie, ale całkowicie teraz nie zważała na te cierpienie fizyczne. Wcale nie
odczuwała go, bo była pogrążona w rozpaczy. Nawet jakby sięgnąć pamięcią daleko
wstecz to nigdy nie płakała tak jak tego wieczoru. Teraz była małą dziewczynką
pozbawioną jakiejkolwiek ochrony, którą naraz dostąpił wszelki możliwy ból.
Nie
mogła unieś powiek, wiedząc, że zobaczy przed sobą ten tragiczny obraz. Była
całkowicie zdruzgotana. Racjonalny człowiek, próbowałby coś zrobić. Wzywałby
pomocy, jednak ją teraz zaślepiała miłość, nie rozsądek. Była przekonana, że
swoimi jękami postawi cały las na nogi, ale teraz nie było jej to straszne. To
co najgorsze już ją spotkało.
Próbowała
za wszelką cenę do tego nie dopuścić. Widziała to tyle razy i po co? Miała się
do tego przygotować? Splamić własne dłonie krwią ukochanego? Za jakie grzechy. To
wszystko wydawało jej się pozbawione najmniejszego sensu. I właśnie ta myśl
zmobilizowała ją do działania.
Otworzyła
nagle oczy i przyjrzała się mu uważnie. To rzeczywiście nie niosło ze sobą
żadnego przesłania, więc tak zwyczajnie nie mogła odpuścić. Musiało dać się coś
jeszcze zrobić. Chwyciła swoją różdżkę, nie zważając na to, że pokryła się ona
krwią.
Pomyślała
o chwilę, w której Ron wyznał jej miłość. Mimo iż wiązała się ona z tragicznymi
zdarzeniami to był to jeden z najlepszych momentów jej życia.
-
Expecto Patronum! – Było to zaklęcie, które poznała dzięki Albusowi. Nauczył on
ją go i wtajemniczył w nie dokładnie, lecz zaznaczył, że może je wykorzystać
tylko w wyjątkowych sytuacjach.
-
Sprowadź pomoc, jakąkolwiek pomoc – powiedziała, gdy z dymu ukształtowała się
postać.
Jej
patronus był dość specyficzny, bo odzwierciedlał jej prawdziwe oblicze. Była to
mała, delikatna i bezbronna panda mała. Gdy pierwszy raz ją zobaczyła to
wybuchła śmiechem, jednak z czasem przyzwyczaiła się do niej. Nie była groźna,
ale na pewno skuteczna. Zniknęła szybko, by wypełnić swoją misje.
-
Wytrzymaj jeszcze moment. Za chwilę ktoś nam pomoże.
Chwyciła
jego dłonie i spojrzała na twarz. Była ona zupełnie pozbawiona kolorów, cała
blada. Nagle do dziewczyny dotarła ta myśl, której wcześniej zupełnie nie
chciała do siebie dopuścić.
-
Nie możesz… Ron trzymaj się, nie możesz się poddać. Rozumiesz? Walcz. Twoi
rodzice by tego nie znieśli. A Ginny? Pomyśl o niej, jak się wybudzi będzie
chciała cię zobaczyć, więc nie możesz…
Po
raz kolejny jej usta nie chciały przepuścić tych słów. Mogła mówić coś
bezsensu, nawet nie wiedząc, czy on ją słyszy czy nie, ale było jej trudno
wspomnieć o tym. A gdy w końcu się przemogła, równocześnie fala rozpaczy
powróciła do niej.
-
Nie możesz umrzeć. Nie możesz, nie wiedząc jak bardzo cię kocham.
Gdy
wypowiedziała te słowa na głos zabrzmiało to jeszcze bardziej tragicznie. Ona
wiedziała doskonale, co Ronald do niej czuje, a on? Cały czas był pogrążony w
niepewności, mimo iż nie okazywał tego, to widziała to w jego oczach. A teraz?
Gdyby już nigdy nie miała okazji, by mu to wyznać?
Uniosła
głowę i zaczęła nerwowo rozglądać się dookoła. Po patronusie nie było ani
śladu. Sprowadzenie pomocy mogło zająć trochę czasu, a ona go nie miała. I
wtedy przez jej umysł przebrnęła pewna myśl.
-
Zakazane zaklęcia.
Spojrzała
się na twarz Weasleya, myśląc nad tym. Długo nie zastanawiała się nad decyzją,
bała się jedynie, że rozpacz przysłoni jej umysł i pomyli zaklęcie. Jednak
dobrze pamiętała całą ta historię i była praktycznie pewna, że nie pomyli się.
Nie miała pojęcia, jak to wpłynie na nią. Tamtą kobietę spotkał okropny los.
Gdyby nawet ją też miał, to nie żałowałaby tego.
Ostatni
raz ścisnęła jego dłoń, po czym ucałowała jego czoło, próbując zahamować płacz.
Chwyciła mocno różdżkę i cicho, lecz wyraźnie wypowiedziała zaklęcie, które już
nigdy miało być przez nikogo nieużyte.
-
Repone animas!
Różdżka
została wycelowana w chłopaka. Promyk otulił jego ciało. Wokół niego zaczął
unosić się biały dym, który stopniowo przesuwał się w stronę dziewczyny. Objął
jej całe ciało. Rudowłosa zaczęła czuć, że opuszczają ją siły. Stała się
wiotka i ciężka. Powieki same jej opadały, a obraz stawał się rozmazany, jakby
patrzyła przez mgłę.
Nie
miała pojęcia, czy to tak ma działać, czy czegoś nie pomyliła, ale nawet już
się tym nie przejmowała. Mogła w tej chwili zemdleć i już się nie obudzić. Nie
dbała o to, czując jak jej ciało upada na ziemie, a ona traci przytomność.
Nie
mogła otworzyć oczu, ale miała wrażenie, że ktoś wyrwał jej kawałek duszy.
Jakby została pozbawiona czegoś, co miała przy sobie od zawsze i nawet nie
zwracała na to uwagi. Nie czuła pustki, wręcz przeciwnie. Jednak miała
wrażenie, że częściowo zawiera w sobie coś obcego. Te niemiłe uczucie roznosiło
się po jej całym ciele, gdy poczuła jak czyjeś dłonie ją powoli unoszą.
Chwilę
później dotarł do niej cichy szept. Choć po dłuższym zastanowieniu i wytężeniu
słuchu stwierdziła, że to jednak krzyk. Był nieznośny i zmusił ją do otworzenia
oczu.
-
Draco?
To
ostatnie, co powiedziała. Dostrzegła jeszcze swojego patronusa, a to co
wydarzyło się potem było jedną, wielką niewiadomą.
*
* *
Leire
ocknęła się w łóżku, jednak nie swoim. Od razu podniosła się i rozejrzała się
dookoła. Była w skrzydle szpitalnym, a za oknem panowała jeszcze noc. W mroku,
który panował dokoła natychmiast dostrzegła Ślizgona.
-
Gdzie jest Ron? – zapytała, próbując podnieść się z łóżka. Zobaczyła, jak leżał
kilka łóżek dalej. Od razu podniosła się na nogi i zachwiała się.
-
Wszystko z nim w porządku? Pani Pomfrey powiedziała, że będzie dobrze? –
mówiła, jednak miała wrażenie, że do ściany. Poważny wyraz nie znikał z twarzy
blondyna. Rudowłosa ściągnęła brwi zaniepokojona i próbowała go minąć.
-
Czekaj. Nikogo nie wzywałem. Coś ty zrobiła?
Złapał
ją za ramię, gdy chciała go zignorować. Mimo iż nie okazywał teraz żadnych
uczuć, to gdy spojrzała w jego oczy to dostrzegła troskę.
-
Chciałam mu pomóc. Przepuść mnie – powiedziała błagalnym tonem, a ten puścił
jej rękę.
Od
razu zbliżyła się do Rona i zatrzymała się na moment. Bała się podejść i
sprawdzić, czy jego ciało nadal utrzymuje ciepło.
-
Użyłaś zakazanego zaklęcia, prawda? I to nie jakiegoś zwyczajnego. Z takiej
starej i dawno zapomnianej księgi? – zapytał i gdy napotkał zdziwione
spojrzenie kontynuował. – Ofelia pokazywała mi ją. To było bardzo głupie
posunięcie z twojej strony, nawet nie wiesz jakie konsekwencje…
-
Draco, z łaski swojej zamknij się. Czemu, gdy za każdym razem mi pomagasz, to
potem musisz prawić mi kazania? Sam nie zawsze postępujesz słusznie.
Pierwszy
raz przemówiła w taki sposób do niego. Po chwili tego pożałowała, ale gdy
skierowała na niego swój wzrok to nawet on nie czuł się tak bardzo oburzony. Na
jego twarzy zawitało zdziwienie, gdy dostrzegł u niej łzy. Leire dalej bała się
zbliżyć do Gryfona. A Malfoy poczuł pewnego rodzaju ukłucie w swoim zimnym
sercu, nie wiedział jak je rozumieć, ale zdecydował się odezwać.
-
Wyjdzie z tego. Wraca do siebie, pewnie odzyska przytomność za kilka godzin –
dodał i obrócił się na pięcie, mając wrażenie, że jego obecność jest tu
kompletnie zbędna.
-
Nie zapytasz, co się dokładnie wydarzyło? – powiedziała tak cicho, że ledwo
sama siebie usłyszała.
-
Nie muszę wiedzieć. I nie obchodzi mnie to – odpowiedział już mniej pewnie,
choć cały czas próbował grać bezwzględnego.
-
Nie obchodzi cię? To czemu zabrałeś mi różdżkę? – zapytała i odwróciła się do
niego twarzą.
Mimo
iż była zapłakana, to Ron nauczył ją, że łez nie powinno się wstydzić. Draco
spuścił wzrok i wyjął jej różdżkę. Bał się, że dziewczyna popełni jeszcze
większe głupstwo, a on jej tym razem nie pomoże. Zbliżył się i położył ją na
stoliku. Nie mówiąc już nic został, siadając przy niej na łóżku i spędzając tą
noc w zupełnej ciszy.
___________________________________________________________
Dla tych, którzy zdecydują się przeczytać,
Leire.