niedziela, 15 września 2013

Rozdział 23



 Siedziała na ziemi w dłoniach, zaciskając jej okruchy. Czuła jak maleńkie źdźbła trawy i połamane gałązki wbijają się w jej dłonie, ale całkowicie teraz nie zważała na te cierpienie fizyczne. Wcale nie odczuwała go, bo była pogrążona w rozpaczy. Nawet jakby sięgnąć pamięcią daleko wstecz to nigdy nie płakała tak jak tego wieczoru. Teraz była małą dziewczynką pozbawioną jakiejkolwiek ochrony, którą naraz dostąpił wszelki możliwy ból.
Nie mogła unieś powiek, wiedząc, że zobaczy przed sobą ten tragiczny obraz. Była całkowicie zdruzgotana. Racjonalny człowiek, próbowałby coś zrobić. Wzywałby pomocy, jednak ją teraz zaślepiała miłość, nie rozsądek. Była przekonana, że swoimi jękami postawi cały las na nogi, ale teraz nie było jej to straszne. To co najgorsze już ją spotkało.
Próbowała za wszelką cenę do tego nie dopuścić. Widziała to tyle razy i po co? Miała się do tego przygotować? Splamić własne dłonie krwią ukochanego? Za jakie grzechy. To wszystko wydawało jej się pozbawione najmniejszego sensu. I właśnie ta myśl zmobilizowała ją do działania.
Otworzyła nagle oczy i przyjrzała się mu uważnie. To rzeczywiście nie niosło ze sobą żadnego przesłania, więc tak zwyczajnie nie mogła odpuścić. Musiało dać się coś jeszcze zrobić. Chwyciła swoją różdżkę, nie zważając na to, że pokryła się ona krwią.
Pomyślała o chwilę, w której Ron wyznał jej miłość. Mimo iż wiązała się ona z tragicznymi zdarzeniami to był to jeden z najlepszych momentów jej życia.
- Expecto Patronum! – Było to zaklęcie, które poznała dzięki Albusowi. Nauczył on ją go i wtajemniczył w nie dokładnie, lecz zaznaczył, że może je wykorzystać tylko w wyjątkowych sytuacjach.
- Sprowadź pomoc, jakąkolwiek pomoc – powiedziała, gdy z dymu ukształtowała się postać.
Jej patronus był dość specyficzny, bo odzwierciedlał jej prawdziwe oblicze. Była to mała, delikatna i bezbronna panda mała. Gdy pierwszy raz ją zobaczyła to wybuchła śmiechem, jednak z czasem przyzwyczaiła się do niej. Nie była groźna, ale na pewno skuteczna. Zniknęła szybko, by wypełnić swoją misje.
- Wytrzymaj jeszcze moment. Za chwilę ktoś nam pomoże.
Chwyciła jego dłonie i spojrzała na twarz. Była ona zupełnie pozbawiona kolorów, cała blada. Nagle do dziewczyny dotarła ta myśl, której wcześniej zupełnie nie chciała do siebie dopuścić.
- Nie możesz… Ron trzymaj się, nie możesz się poddać. Rozumiesz? Walcz. Twoi rodzice by tego nie znieśli. A Ginny? Pomyśl o niej, jak się wybudzi będzie chciała cię zobaczyć, więc nie możesz…
Po raz kolejny jej usta nie chciały przepuścić tych słów. Mogła mówić coś bezsensu, nawet nie wiedząc, czy on ją słyszy czy nie, ale było jej trudno wspomnieć o tym. A gdy w końcu się przemogła, równocześnie fala rozpaczy powróciła do niej.
- Nie możesz umrzeć. Nie możesz, nie wiedząc jak bardzo cię kocham.
Gdy wypowiedziała te słowa na głos zabrzmiało to jeszcze bardziej tragicznie. Ona wiedziała doskonale, co Ronald do niej czuje, a on? Cały czas był pogrążony w niepewności, mimo iż nie okazywał tego, to widziała to w jego oczach. A teraz? Gdyby już nigdy nie miała okazji, by mu to wyznać?
Uniosła głowę i zaczęła nerwowo rozglądać się dookoła. Po patronusie nie było ani śladu. Sprowadzenie pomocy mogło zająć trochę czasu, a ona go nie miała. I wtedy przez jej umysł przebrnęła pewna myśl.
- Zakazane zaklęcia.
Spojrzała się na twarz Weasleya, myśląc nad tym. Długo nie zastanawiała się nad decyzją, bała się jedynie, że rozpacz przysłoni jej umysł i pomyli zaklęcie. Jednak dobrze pamiętała całą ta historię i była praktycznie pewna, że nie pomyli się. Nie miała pojęcia, jak to wpłynie na nią. Tamtą kobietę spotkał okropny los. Gdyby nawet ją też miał, to nie żałowałaby tego.
Ostatni raz ścisnęła jego dłoń, po czym ucałowała jego czoło, próbując zahamować płacz. Chwyciła mocno różdżkę i cicho, lecz wyraźnie wypowiedziała zaklęcie, które już nigdy miało być przez nikogo nieużyte.
- Repone animas!
Różdżka została wycelowana w chłopaka. Promyk otulił jego ciało. Wokół niego zaczął unosić się biały dym, który stopniowo przesuwał się w stronę dziewczyny. Objął jej całe ciało. Rudowłosa zaczęła czuć, że opuszczają ją siły. Stała się wiotka i ciężka. Powieki same jej opadały, a obraz stawał się rozmazany, jakby patrzyła przez mgłę.
Nie miała pojęcia, czy to tak ma działać, czy czegoś nie pomyliła, ale nawet już się tym nie przejmowała. Mogła w tej chwili zemdleć i już się nie obudzić. Nie dbała o to, czując jak jej ciało upada na ziemie, a ona traci przytomność.
Nie mogła otworzyć oczu, ale miała wrażenie, że ktoś wyrwał jej kawałek duszy. Jakby została pozbawiona czegoś, co miała przy sobie od zawsze i nawet nie zwracała na to uwagi. Nie czuła pustki, wręcz przeciwnie. Jednak miała wrażenie, że częściowo zawiera w sobie coś obcego. Te niemiłe uczucie roznosiło się po jej całym ciele, gdy poczuła jak czyjeś dłonie ją powoli unoszą.
Chwilę później dotarł do niej cichy szept. Choć po dłuższym zastanowieniu i wytężeniu słuchu stwierdziła, że to jednak krzyk. Był nieznośny i zmusił ją do otworzenia oczu.
- Draco?
To ostatnie, co powiedziała. Dostrzegła jeszcze swojego patronusa, a to co wydarzyło się potem było jedną, wielką niewiadomą.

* * *

Leire ocknęła się w łóżku, jednak nie swoim. Od razu podniosła się i rozejrzała się dookoła. Była w skrzydle szpitalnym, a za oknem panowała jeszcze noc. W mroku, który panował dokoła natychmiast dostrzegła Ślizgona.
- Gdzie jest Ron? – zapytała, próbując podnieść się z łóżka. Zobaczyła, jak leżał kilka łóżek dalej. Od razu podniosła się na nogi i zachwiała się.
- Wszystko z nim w porządku? Pani Pomfrey powiedziała, że będzie dobrze? – mówiła, jednak miała wrażenie, że do ściany. Poważny wyraz nie znikał z twarzy blondyna. Rudowłosa ściągnęła brwi zaniepokojona i próbowała go minąć.
- Czekaj. Nikogo nie wzywałem. Coś ty zrobiła?
Złapał ją za ramię, gdy chciała go zignorować. Mimo iż nie okazywał teraz żadnych uczuć, to gdy spojrzała w jego oczy to dostrzegła troskę.
- Chciałam mu pomóc. Przepuść mnie – powiedziała błagalnym tonem, a ten puścił jej rękę.
Od razu zbliżyła się do Rona i zatrzymała się na moment. Bała się podejść i sprawdzić, czy jego ciało nadal utrzymuje ciepło.
- Użyłaś zakazanego zaklęcia, prawda? I to nie jakiegoś zwyczajnego. Z takiej starej i dawno zapomnianej księgi? – zapytał i gdy napotkał zdziwione spojrzenie kontynuował. – Ofelia pokazywała mi ją. To było bardzo głupie posunięcie z twojej strony, nawet nie wiesz jakie konsekwencje…
- Draco, z łaski swojej zamknij się. Czemu, gdy za każdym razem mi pomagasz, to potem musisz prawić mi kazania? Sam nie zawsze postępujesz słusznie.
Pierwszy raz przemówiła w taki sposób do niego. Po chwili tego pożałowała, ale gdy skierowała na niego swój wzrok to nawet on nie czuł się tak bardzo oburzony. Na jego twarzy zawitało zdziwienie, gdy dostrzegł u niej łzy. Leire dalej bała się zbliżyć do Gryfona. A Malfoy poczuł pewnego rodzaju ukłucie w swoim zimnym sercu, nie wiedział jak je rozumieć, ale zdecydował się odezwać.
- Wyjdzie z tego. Wraca do siebie, pewnie odzyska przytomność za kilka godzin – dodał i obrócił się na pięcie, mając wrażenie, że jego obecność jest tu kompletnie zbędna.
- Nie zapytasz, co się dokładnie wydarzyło? – powiedziała tak cicho, że ledwo sama siebie usłyszała.
- Nie muszę wiedzieć. I nie obchodzi mnie to – odpowiedział już mniej pewnie, choć cały czas próbował grać bezwzględnego.
- Nie obchodzi cię? To czemu zabrałeś mi różdżkę? – zapytała i odwróciła się do niego twarzą.
Mimo iż była zapłakana, to Ron nauczył ją, że łez nie powinno się wstydzić. Draco spuścił wzrok i wyjął jej różdżkę. Bał się, że dziewczyna popełni jeszcze większe głupstwo, a on jej tym razem nie pomoże. Zbliżył się i położył ją na stoliku. Nie mówiąc już nic został, siadając przy niej na łóżku i spędzając tą noc w zupełnej ciszy. 
 ___________________________________________________________

Dla tych, którzy zdecydują się przeczytać,
Leire.