Pokój
był pokryty peleryną mroku i cienia. Można było dostrzec tylko zarysy
niektórych mebli. Te co znajdowały się bliżej okien wydawały się szarsze niż
zazwyczaj. Całość, na którą zawsze spoglądało się z zachwytem spowodowanym niezwykłą elegancją
tego miejsca, teraz prezentowała się okropnie. Jak scena z najgorszego koszmaru,
który była sobie w stanie przypomnieć dziewczyna.
Nie
uciekała stąd. W końcu to był jej dom. Mimo iż wyglądał teraz mało przyjaźnie.
Było to zapewne spowodowane brakiem Izoldy, której Leire pozbyła się na tę noc.
Ze skrzatem było zawsze weselej, ale teraz nawet ona nie poprawiłaby humoru
rudowłosej.
Panna
Dumbledore uniosła głowę i spojrzała w swoje odbicie. Wyglądała jak istne
nieszczęście. Była koszmarnie blada, nawet jej zawsze czerwone usta straciły
swój blask. Rude włosy wydawały się oklapnięte i zeschnięte. Jej oczy nie
przekazywały żadnej radości ani nadziei.
Patrząc
na siebie przypomniała sobie, to co spotkało ją tego dnia. Wpadła na idiotyczny
pomysł, by wybrać się na Pokątną. Była tam tylko raz z Albusem i miała zakaz na
odwiedzanie tego miejsca. Dumbledore mówił, że nie znajdzie ona tam nic
ciekawego. Jednak tego dnia stwierdziła, czemu nie. Trafiła tam i to był zły
wybór.
Na
początku szła zwyczajnie, nie wyróżniając się z tłumu. Było tam mnóstwo ludzi.
Starsi i młodsi. Kupujący i sprzedający. Do tego towarzyszył im ogromny zgiełk
i hałas. O uszy obiło jej się kilkakrotnie nazwisko „Potter”, ale także wiele
innych.
-
Przepraszam. Może poszukuje pani małego przyjaciela? Sowy są wierne, ale powiem
pani w tajemnicy, że nie ma niczego wspanialszego jak kot.
Jakaś
kobieta zatrzymała ją. Sprzedawała różne zwierzaki, ale nie wyglądały one zbyt
dobrze. Jednak dziewczyna zatrzymała się, czując od razu jak jeden kociak wpada
jej w oko.
-
Mogę pogłaskać? – zapytała i wzięła go delikatnie na dłonie. Pogłaskała go po
grzbiecie i za uchem, gdy ten zaczął mruczeć.
-
Ma pani serce do nich. Widać to od razu. Ale… pierwszy raz panią tu widzę, nie
jest pani stąd? Przepraszam, że wypytuje, ale pracuję tu wiele lat i zapamiętałabym
taką buźkę.
Kobieta
wydawała się bardzo sympatyczna, choć zapewne była taka tylko dlatego, że
próbowała się pozbyć tych zwierząt. Mimo to kocurek porwał serce dziewczyny,
która rozchmurzyła się natychmiast.
-
Powiedzmy, że z okolicy. Ile za niego pani chce? Jest rudy jak ja. Nazwę cię
Leire Druga.
Zaśmiała
się, a kobieta od razu spoważniała. Patrzyła się na nią, jakby nie wierzyła w
to, co usłyszała. Moment później wyrwała jej kota z rąk, a rudowłosa nie
zdążyła się nawet oburzyć, gdy usłyszała.
-
Nie powinno cię tu być. Nikt cię tu nie chce. Sprowadzisz na nas tylko kłopoty.
Nie wracaj tu nigdy więcej.
Nie
spodziewała się takich słów. Całkowicie ją zamurowało, bo zwyczajnie
odpowiedziałaby coś. Stała zszokowana, nie mając świadomości, że słowa kobiety
zostały wypowiedziane tak głośno, że zwróciły uwagę kilku osób. Zaczęły się one
w nią wpatrywać, a ona usłyszała tylko urywki, które nie układały się w spójną
całość. Dokładnie zapamiętała słowa: bękart, nieszczęście, niechciana, inna,
potwór. Wycofała się. Zaczęła biec, by pozbyć się tych spojrzeń. Nie chciała,
żeby patrzyli tak na nią…
Nie
chciała dalej patrzeć na siebie. Zamknęła oczy po raz kolejny, by nie widzieć
swojego odbicia. Miała dość. Otaczała ją tajemnica, której nie rozumiała. Nie
miała już siły z tym walczyć.
Zacisnęła
dłoń na różdżce. Wydawało jej się, że zaraz złapie ją jakiś skurcz, gdy nie
poruszy nią. Uniosła powoli rękę do góry i ostatni raz otworzyła oczy.
Popatrzyła się na siebie, nie znajdując żadnego sensownego argumentu, by cofnąć
się przed tym.
Wymierzyła
w siebie. Chciała to skończyć. Wiedziała jak, teraz musiała się jedynie
odważyć. Była pewna, tym razem nie cofnie się. Zacisnęła mocno usta w wąską
linijkę i powieki, mimo iż na jej policzku nie pojawiła się żadna łza. Poczuła
ogromną suchość w gardle, gdy ostatecznie zdecydowała się na wypowiedzenie tego
zaklęcia.
-
Avada… - Przez ułamek sekundy zawahała się. Lecz wystarczyło krótkie
wspomnienie tych wszystkich spojrzeń i dokończyła. – Kedavra.
-
Expelliarmus! – Wydobył się nagły krzyk. Zaklęcia te praktycznie zostały
wypowiedziane w tej samej chwili, ale jedno okazało się o chwilę szybsze.
Leire
upadła na ziemie, a obok niej jej różdżka. Chłopak stał w miejscu całkowicie
zszokowany. Jednak otrząsnął się i ruszył w jej kierunku. Zaczął wołać jej
imię, mając nadzieje, że był pierwszy. Chwycił jej twarz, a na jego bladej
skórze pojawiły się kropelki potu.
Dostrzegł
czerwony ślad na jej bluzce, ale dalej mówił do niej, oczekując jakiejś
reakcji. Pierwszy raz w życiu przejął się tak drugą osobą. Nie miał pojęcia
czemu, on Draco Malfoy martwi się o kogokolwiek.
-
Dracon?
Do
jego uszu dotarł cichy szept i krótkie spojrzenie. Moment później jej powieki
opadły. Chłopak odetchnął z ulgą i wziął ją na ręce po czym zaniósł do pokoju.
Teraz był już spokojniejszy i czekał tylko jak rudowłosa się ocknie. Nie
wiedział jakby mógł jej jeszcze pomóc, ale nie chciał jej zostawiać. Na
szczęście niedługo dziewczyna odzyskała przytomność.
-
Izolda wróci i cię wygoni. – Odezwała się nagle. Blondyn podniósł się od razu,
jakby porażony i rozejrzał się odruchowo, poszukując małego skrzata.
-
Nie pierwszy i nie ostatni raz.
-
To mój tekst.
Leire
uśmiechnęła się delikatnie. Zawsze w ten sposób tłumaczyła dziwne sytuacje,
widać Malfoy za długo z nią przebywał. Nie czuła się najlepiej, ale zebrało się
jej na żarty. Powinna spoważnieć i to też uczyniła.
-
To było głupie – dodała nagle. – Zaklęcie mogło w ciebie trafić i…
-
Ktoś mi kiedyś powiedział, że tylko życie poświęcone innym warte jest
przeżycia. Wtedy wyśmiałem te słowa, jednak dzisiaj chyba je zrozumiałem.
Pierwszy
raz usłyszała tak wiele z jego strony. Było to dla niej nie lada zaskoczeniem,
ale jednocześnie uśmiechnęła się wewnętrznie. Blondyn się zmieniał, jednak nie
wydawało się jej.
-
Za to twoje zachowanie nie było w ogóle zgodne z tą dewizą. To było
egoistyczne.
Szorstki
Draco powrócił. To była chyba tylko chwila słabości, o ile on w ogóle takie
miewał. Powinna się cieszyć, bo dla niej i tak był bardzo miły jak na swoją
osobę.
–
Jesteś bardzo, bardzo głupia.
Mówił
całkiem poważnie, a Leire zmrużyła oczy. Nie znali się długo, ale rudowłosej
wydawało się, że chłopak zachowuje się przy niej trochę inaczej niż przy innych
znajomych. Lecz za każdym razem na siłę próbował grac kogoś innego, tak jak
teraz.
-
A ty wredny – powiedziała i chwilę później obydwoje uśmiechnęli się delikatnie.
Rozmawiali jak dobrzy przyjaciele, który znaliby się od lat. Ich więź była
naprawdę silna, a miała stać się jeszcze mocniejsza…
*
* *
Ronald
nie spodziewał się takiego przebiegu wydarzeń. Za każdym razem, gdy słyszał z
ust Leire jakąś historię o Malfoyu to miał wrażenie, że mówi ona o całkiem
innej osobie. To nie mógł być ten sam blondyn, który nienawidzi większości
szkoły i non stop się wywyższa. Takie zachowanie zupełnie do niego nie
pasowało. Lecz z drugiej strony nie wierzył, że rudowłosa mogłaby zmyślać, nie
miałaby powodów, żeby to robić.
Jednak
to nie Draco był teraz ważny. Odkąd poznał Leire był pod wrażeniem jej
osobowości. Spotykała się z licznymi przeciwnościami losu, a dawała sobie z tym
radę. Miała trudno w życiu, a potrafiła nie myśleć o tym co złe. Teraz
dostrzegł, że nawet najsilniejsi mają chwile słabości. Gdyby nie Ślizgon… To aż
dziwne, że po raz drugi Weasley był mu wdzięczny.
Ta
opowieść nie wybudowała między nimi bariery czy nieprzyjemnej atmosfery. Ona
zbliżyła ich do siebie. Leire odkryła przed nim swoją największą tajemnicę i
nie czuła się teraz jak oszustka ukrywająca swoje prawdziwe oblicze. Z kolei
Ron otoczył ją jeszcze większą aurą miłości i opiekuńczości, choć nie stał się
zaborczy. Pozwolili sobie spędzić ten weekend w spokoju. Byli tylko oni i tym
cieszyli się w danej chwili, mając jednocześnie niemiłą świadomość, że w
niedzielne popołudnie muszą wracać do Hogwartu.
Te
dwa dni uświadomiły im, że nie wyobrażają sobie innego życia. Już teraz mogliby
zostać tu, nie wracać do szkoły i żyć razem. Bez tej drugiej osoby odczuwaliby
ogromną pustkę, a życie traciłoby sens. Obdarzali się ogromną miłością przy
jednoczesnym zostaniu przyjaciółmi. Rozumieli się bez słów jak stare małżeństwo
i patrzyli na siebie jak młodzi kochankowie.
Wracali
całkowicie odmienieni. Wewnętrznie dorośli. Jeden impuls pozwolił im wejść na
odpowiednią drogę życia, którą układali sobie razem. Mogli razem zrobić
wszystko, osiągnąć co chcieli. Teraz już nic nie stało im na przeszkodzie.
Przynajmniej tak im się wydawało, gdy przekraczali próg szkoły…
* * *
Czuła
jego obecność. Wołał ją. Chciał jej. Szła do niego, ale nie by się z nim
sprzymierzyć. Powinna zakończyć to wszystko. Już nikt więcej nie powinien stać
się ofiarą. Była silna, więc musiało jej się udać. Wcale nie potrzebowała do
tego Harry’ego. Sama mogła stawić mu czoło, w końcu lekcje Albusa nie poszły na
marne. Śpieszyła się, wręcz biegła. Słyszała łamiące się gałązki pod jej
stopami. Była w lesie. No tak przecież nie wszedłby do środka. Chciał to
załatwić na osobności.
Jego
głos stawał się głośniejszy, cały czas wymawiał jej imię. Teraz była pewna, że
to musiał być on. Stanęła w miejscu, odwróciła się i dostrzegła jego twarz. Był
tak ohydny jak go opisywali. Blady, łysy, nie posiadający nosa. Tyle
wystarczyło, by zebrało się jej na odruch wymiotny. Zaparła się, stając twardo
na ziemi i patrząc się na niego.
-
Tęsknisz za Ginny? – usłyszała nagle. Nie myślała, że przyjdzie im tutaj
rozmawiać sobie. Była zdeterminowana, by przejść do sedna, jednak on musiał
jeszcze coś dodać.
-
Niczego niewarty z niej rudzielec. Zresztą wszyscy jesteście tacy sami.
Dokładnie tacy sami – mruknął i uniósł dumnie głowę.
Leire
rozejrzała się odruchowo. Nie było tu Rona. Odetchnęła z ulgą i chwyciła swoją
różdżkę. On był już gotów, celował w nią. Nie atakował pierwszy. Czyżby
próbował prowadzić równą grę? Aż dziwne.
-
Jesteś niczego nie warta jak twoi rodzice. Plamią swoim zachowaniem
czarodziejów o czystej krwi.
Te
słowa sprawiły, że rudowłosa poczuła ciarki na ciele. Nie miała pojęcia skąd on
wie. Jednak nie mogła zniżyć się do tego poziomu, by prosić go o to, żeby
wyznał jej kim są. I tak otrzymała ważną informacje. Byli to czarodzieje z
„czystej” rodziny. Ta myśl wywołała u niej ogromny ból. Oni naprawdę jej nie
chcieli. Innych możliwych powodów nie było.
-
Walcz!
Usłyszała
nagle, gdy czuła jak cała siła ją opuszcza. Przed jej oczami pojawił się obraz
Ginny, która cały czas była pogrążona w wiecznym śnie i wtedy poczuła, że musi
spróbować.
-
Sectumsempra! – krzyknęła najgłośniej jak mogła.
Nie
powinna znać tego zaklęcia. Nie powinna. Było inaczej. Nie chciała zaatakować
go Avadą. Miał umrzeć w cierpieniu. Miała jedną szansę i wykorzystała ją.
Czekała to, aż odbije on zaklęcie albo użyje innego, ale o dziwo stał w
miejscu. Nie drgnął ani na milimetr. To już było dziwne.
Rudowłosa
ściągnęła brwi, widząc jak promień dotyka go i unieruchamia. Jego postać stała
się nieco rozmazana. Dziewczyna zaczęła kilkakrotnie mrugać oczami, wyczuwając
tu jakiś podstęp. Poszło za łatwo. Przecież to nie mogło tak zwyczajnie się
zakończyć.
Otworzyła
szeroko oczy i poczuła jakby czyjaś dłoń zacisnęła się na jej sercu. Nie
wierzyła w to, co widzi. Ona nie mogła. Przecież dokładnie widziała, co się
dzieje. Voldemort tu stał, a ona w niego celowała, w tego potwora. Lecz kilka
metrów przed nią nie stał on.
Dostrzegła
uchylone usta, które próbowały zabrać powietrza. Duże i zszokowane oczy
wyróżniające się na bladej cerze. Ubranie było poszarpane, a dookoła znajdowało
się pełno krwi. Chłopak ledwo co stał o własnych siłach, wpatrując się w
dziewczynę, gdy ogromna łza spłynęła mu po policzku, a on sam upadł na ziemię.
-
Ron! – wykrzyczała i ruszyła w jego stronę.
Natychmiast
przykucnęła przy nim i chwyciła jego twarz w dłonie. Nie wiedziała, co się
wydarzyło. Przecież to nie jego przed chwilą widziała. To musiał być sen. Jeden
z tych koszmarów, które śnią jej się ostatnimi czasy. Nie było innej
możliwości.
-
Trzymaj się, zaraz wezwę pomóc i będzie wszystko w porządku – powiedziała
natychmiast.
Choć
z drugiej strony po co miałaby to robić, skoro to był tylko sen? Lecz to było
zbyt rzeczywiste. Czuła jego skórę pod opuszkami palców. Nigdy nie przeżywała
tak realnego snu.
Zresztą
nie ważna była pomoc. Na pewno znała jakieś zaklęcie, które powinno mu pomóc.
Było ich tyle, któreś musiało uleczać. Tylko, że zazwyczaj się nimi nie
interesowała. Jak była mała to pamiętała wszystkie, ale nie wykorzystywała ich.
Próbowała wytrzymywać każdy ból, więc nie oszczędzała się. Nie były jej
potrzebne. Teraz ich znajomość okazała się konieczna, a ona nic nie potrafiła
sobie przypomnieć.
Ocknęła
się czując jego dłoń na swojej. Spojrzała się w jego oczy, które pokryte były
taflą łez. Nie zorientowała się, kiedy sama zaczęła płakać. Po raz drugi od
przyjazdu do Hogwartu. Po raz kolejny przez Rona. Jednak to były całkiem inne
łzy. Z jego oczu odczytała krótką informacje. Im słowa nie były potrzebne, po
raz kolejny się o tym przekonała.
Nie
miał do niej żalu, to mogła dostrzec. W tej chwili chciał powiedzieć jej, że
będzie dobrze, jednak nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Z trudem łapał
oddech, bo każdy ruch klatki piersiowej wywoływał u niego ogromny ból. Lecz nie
skupiał się na tym. Widząc jej łzy poczuł niezrozumiały spokój, jakby dostał
odpowiedzieć na jakieś pytanie. I tylko tego potrzebował.
Nagle
jego powieki opadły. Leire wstrzymała oddech, a potem zaczęła panikować.
-
Ron! Ron! – wykrzykiwała jego imię w nieskończoność.
Zaczęła
cucić go i wręcz szarpać, by odzyskał przytomność. Wierzyła, że tylko ją
stracił. Musiał ją utracić, bo co innego mogło się stać? Dla niej nie było
innego wyjścia. Nie próbowała dopuścić do siebie tej myśli.
-
Weasley, nie rób mi tego – powiedziała z pretensjami w głosie.
Miała
nadzieje, że to jakiś cholerny żart. On był do tego zdolny, uwielbiał mówić i
robić głupie rzeczy. To coś w jego stylu, więc to musiał być żart. Zaraz gdzieś
zza krzaku miał wyskoczyć Harry, a potem Luna. Jednak nie robili tego. Nikogo
tu nie było. Echem roznosił się tylko jej szloch.
-
Ron… - szepnęła cicho, zaciskając dłonie na jego bluzce.
Przyjrzała
się jej i poznała ją. Była poszarpana, ale pamiętała ją. Chodził w niej
dzisiaj. W niedzielę, którą spędzili razem w jej domu. Potem wrócili, a ona
była zmęczona i poszła się przespać. Ronald miał ją potem odwiedzić. Nie miała
pojęcia, co wydarzyło się dalej. Ale wiedziała jedno. To na pewno nie był żaden
sen.
________________________________________________________________
Jak widać długość rozdziałów pozostanie krótsza, bo stwierdziłam, że to lepsze dla czytelnika, mniej męczące, a szczególnie po takiej przerwie :)
Pamiętacie, że kiedyś pisałam, że jednego rodzaju mam dwie wersje? To chodzi o rozdział następny. Który opublikuje, to jeszcze nie wiem. Jak wy wyobrażacie sobie dalszy ciąg tej historii? I jakie wrażenia? Pewnie myśleliście, że Ronowi jednak nic się nie stanie, a tu jednak.
Leire
O MATKO!
OdpowiedzUsuńJa nie wierzę... nie wierzę... Serio?! Serio?! Nie... Nie mogę...
<10 minut później>
... Ale na prawdę?! Czuję się skołowana. Lubiłam Twojego Rona - takiego męskiego i nie zaborczego. No, powiedz, że to głupi żart i po sprawie. Weź coś zrób, żeby otworzył te zakichane oczy i powiedział "Mam cię! Taki żart!"... Niech mu potem Leire przyłoży, potem go pocałuje i powie, że nie ma się więcej tak wygłupiać.
Och! Hermiona, ty idiotko! Mogłaś komuś powiedzieć o przypadłości Leire, ale TY nie! Jak zawsze perfekcyjna z Ciebie idiotka... Musiałaś działać na własną rękę, nie?!
<5 minut później i jeden bulwers więcej>
No dobrze, liczę że mimo wszystko jakoś to się tak zakończy, że nie będzie mi smutno. Nie każda historia kończy się happy endem i może nie tego bym chciała, ale proszę, spraw, żeby końcówka była EPICKA, bo wiem, że POTRAFISZ! ;)
Pozdrawiam,
Eileen
Merlinie, Ty sobie żartujesz, prawda? On umarł? Rany... nigdy nie pomyślałabym, że obejdzie mnie śmierć Ron... a jednak. Tak świetnie go wykreowałaś, że aż łezka mi się w oku pojawiła... Wiesz, jaka jest moja wizja - że on w następnym rozdziale ożyje :D.
OdpowiedzUsuńA ogólnie rozdział bardzo fajny... tylko tak jakoś mi szybko zleciał. No i był Draco *.* Spodobało mi się to, kiedy odegrał bohatera i uratował Leire zanim się zabiła...
Nie no, nie przeboleję tego. Przecież wcześniej było w porządku, oni się przytulali i wgl, a tu nagle taki koszmar. Jakim cudem to się stało... i co będzie dalej?
Pozdrawiam :).
Kurde.
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie myślałam, że go zabijesz. I jest mi go cholernie szkoda. Nie lubię Rona Rowling, ale Twój był zupełnie inny. Był idealnie wykreowaną, dającą sie lubić postacią. I dziwnie pisać o nim w czasie przeszłym.
Jakiś chyba krótszy tym razem? A może po prostu tak szybko się skonczył, bo był gnialny, naprawdę emocjonujący.
Mimo wszystko, cieszę sie, że wyszło jak wyszło. Ja kocham nieszczęśliwe zakonczenia! :D
Czekam na NN.
Naprawdę ciekawy rozdział ;) Bardzo się cieszę, że go opublikowałaś - dla takich jak ten warto czytać Twoje opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńPierwszy akapit mi się spodobał - był taki...klimatyczny. Potem ta scena na Pokątnej. To musiało rzeczywiście być przykre dla Leire. W tamtej chwili nie miała nikogo, kto mógłby ją pocieszyć. Teraz na szczęście ma aż dwie takie osoby. Draco w swojej troskliwej wersji był naprawdę cudowny - wydaje mi się, że w środku cały czas taki jest, a jedynie chowa się za szorstką maską, którą Leire potrafi czasem zdjąć. Ron natomiast... jego więź z Leire jest niesamowita, taka pełna czułości, oddania, dojrzałości... Nie mam pojęcia, z którym z nich dziewczyna powinna się związać. Naprawdę ciężko wybrać. Mam tylko nadzieję, że nie pozbawisz mnie tego dylematu poprzez zabicie Rona. Ta końcówka mną wstrząsnęła. W dodatku słuchałam pięknej nuty, którą podesłałaś i wzruszyłam się. Jestem bardzo ciekawa, co teraz.
Aha i spodobało mi się, że w rozdziale pojawił się cytat z belki - bardzo ładny zresztą <3
Pozdrawiam.