sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 22


Pokój był pokryty peleryną mroku i cienia. Można było dostrzec tylko zarysy niektórych mebli. Te co znajdowały się bliżej okien wydawały się szarsze niż zazwyczaj. Całość, na którą zawsze spoglądało się  z zachwytem spowodowanym niezwykłą elegancją tego miejsca, teraz prezentowała się okropnie. Jak scena z najgorszego koszmaru, który była sobie w stanie przypomnieć dziewczyna.
Nie uciekała stąd. W końcu to był jej dom. Mimo iż wyglądał teraz mało przyjaźnie. Było to zapewne spowodowane brakiem Izoldy, której Leire pozbyła się na tę noc. Ze skrzatem było zawsze weselej, ale teraz nawet ona nie poprawiłaby humoru rudowłosej.
Panna Dumbledore uniosła głowę i spojrzała w swoje odbicie. Wyglądała jak istne nieszczęście. Była koszmarnie blada, nawet jej zawsze czerwone usta straciły swój blask. Rude włosy wydawały się oklapnięte i zeschnięte. Jej oczy nie przekazywały żadnej radości ani nadziei.
Patrząc na siebie przypomniała sobie, to co spotkało ją tego dnia. Wpadła na idiotyczny pomysł, by wybrać się na Pokątną. Była tam tylko raz z Albusem i miała zakaz na odwiedzanie tego miejsca. Dumbledore mówił, że nie znajdzie ona tam nic ciekawego. Jednak tego dnia stwierdziła, czemu nie. Trafiła tam i to był zły wybór.
Na początku szła zwyczajnie, nie wyróżniając się z tłumu. Było tam mnóstwo ludzi. Starsi i młodsi. Kupujący i sprzedający. Do tego towarzyszył im ogromny zgiełk i hałas. O uszy obiło jej się kilkakrotnie nazwisko „Potter”, ale także wiele innych.
- Przepraszam. Może poszukuje pani małego przyjaciela? Sowy są wierne, ale powiem pani w tajemnicy, że nie ma niczego wspanialszego jak kot.
Jakaś kobieta zatrzymała ją. Sprzedawała różne zwierzaki, ale nie wyglądały one zbyt dobrze. Jednak dziewczyna zatrzymała się, czując od razu jak jeden kociak wpada jej w oko.
- Mogę pogłaskać? – zapytała i wzięła go delikatnie na dłonie. Pogłaskała go po grzbiecie i za uchem, gdy ten zaczął mruczeć.
- Ma pani serce do nich. Widać to od razu. Ale… pierwszy raz panią tu widzę, nie jest pani stąd? Przepraszam, że wypytuje, ale pracuję tu wiele lat i zapamiętałabym taką buźkę.
Kobieta wydawała się bardzo sympatyczna, choć zapewne była taka tylko dlatego, że próbowała się pozbyć tych zwierząt. Mimo to kocurek porwał serce dziewczyny, która rozchmurzyła się natychmiast.
- Powiedzmy, że z okolicy. Ile za niego pani chce? Jest rudy jak ja. Nazwę cię Leire Druga.
Zaśmiała się, a kobieta od razu spoważniała. Patrzyła się na nią, jakby nie wierzyła w to, co usłyszała. Moment później wyrwała jej kota z rąk, a rudowłosa nie zdążyła się nawet oburzyć, gdy usłyszała.
- Nie powinno cię tu być. Nikt cię tu nie chce. Sprowadzisz na nas tylko kłopoty. Nie wracaj tu nigdy więcej.
Nie spodziewała się takich słów. Całkowicie ją zamurowało, bo zwyczajnie odpowiedziałaby coś. Stała zszokowana, nie mając świadomości, że słowa kobiety zostały wypowiedziane tak głośno, że zwróciły uwagę kilku osób. Zaczęły się one w nią wpatrywać, a ona usłyszała tylko urywki, które nie układały się w spójną całość. Dokładnie zapamiętała słowa: bękart, nieszczęście, niechciana, inna, potwór. Wycofała się. Zaczęła biec, by pozbyć się tych spojrzeń. Nie chciała, żeby patrzyli tak na nią…
Nie chciała dalej patrzeć na siebie. Zamknęła oczy po raz kolejny, by nie widzieć swojego odbicia. Miała dość. Otaczała ją tajemnica, której nie rozumiała. Nie miała już siły z tym walczyć.
Zacisnęła dłoń na różdżce. Wydawało jej się, że zaraz złapie ją jakiś skurcz, gdy nie poruszy nią. Uniosła powoli rękę do góry i ostatni raz otworzyła oczy. Popatrzyła się na siebie, nie znajdując żadnego sensownego argumentu, by cofnąć się przed tym.
Wymierzyła w siebie. Chciała to skończyć. Wiedziała jak, teraz musiała się jedynie odważyć. Była pewna, tym razem nie cofnie się. Zacisnęła mocno usta w wąską linijkę i powieki, mimo iż na jej policzku nie pojawiła się żadna łza. Poczuła ogromną suchość w gardle, gdy ostatecznie zdecydowała się na wypowiedzenie tego zaklęcia.
- Avada… - Przez ułamek sekundy zawahała się. Lecz wystarczyło krótkie wspomnienie tych wszystkich spojrzeń i dokończyła. – Kedavra.
- Expelliarmus! – Wydobył się nagły krzyk. Zaklęcia te praktycznie zostały wypowiedziane w tej samej chwili, ale jedno okazało się o chwilę szybsze.
Leire upadła na ziemie, a obok niej jej różdżka. Chłopak stał w miejscu całkowicie zszokowany. Jednak otrząsnął się i ruszył w jej kierunku. Zaczął wołać jej imię, mając nadzieje, że był pierwszy. Chwycił jej twarz, a na jego bladej skórze pojawiły się kropelki potu.
Dostrzegł czerwony ślad na jej bluzce, ale dalej mówił do niej, oczekując jakiejś reakcji. Pierwszy raz w życiu przejął się tak drugą osobą. Nie miał pojęcia czemu, on Draco Malfoy martwi się o kogokolwiek.
- Dracon?
Do jego uszu dotarł cichy szept i krótkie spojrzenie. Moment później jej powieki opadły. Chłopak odetchnął z ulgą i wziął ją na ręce po czym zaniósł do pokoju. Teraz był już spokojniejszy i czekał tylko jak rudowłosa się ocknie. Nie wiedział jakby mógł jej jeszcze pomóc, ale nie chciał jej zostawiać. Na szczęście niedługo dziewczyna odzyskała przytomność.
- Izolda wróci i cię wygoni. – Odezwała się nagle. Blondyn podniósł się od razu, jakby porażony i rozejrzał się odruchowo, poszukując małego skrzata.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz.
- To mój tekst.
Leire uśmiechnęła się delikatnie. Zawsze w ten sposób tłumaczyła dziwne sytuacje, widać Malfoy za długo z nią przebywał. Nie czuła się najlepiej, ale zebrało się jej na żarty. Powinna spoważnieć i to też uczyniła.
- To było głupie – dodała nagle. – Zaklęcie mogło w ciebie trafić i…
- Ktoś mi kiedyś powiedział, że tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia. Wtedy wyśmiałem te słowa, jednak dzisiaj chyba je zrozumiałem.
Pierwszy raz usłyszała tak wiele z jego strony. Było to dla niej nie lada zaskoczeniem, ale jednocześnie uśmiechnęła się wewnętrznie. Blondyn się zmieniał, jednak nie wydawało się jej.
- Za to twoje zachowanie nie było w ogóle zgodne z tą dewizą. To było egoistyczne.
Szorstki Draco powrócił. To była chyba tylko chwila słabości, o ile on w ogóle takie miewał. Powinna się cieszyć, bo dla niej i tak był bardzo miły jak na swoją osobę.
– Jesteś bardzo, bardzo głupia.
Mówił całkiem poważnie, a Leire zmrużyła oczy. Nie znali się długo, ale rudowłosej wydawało się, że chłopak zachowuje się przy niej trochę inaczej niż przy innych znajomych. Lecz za każdym razem na siłę próbował grac kogoś innego, tak jak teraz.
- A ty wredny – powiedziała i chwilę później obydwoje uśmiechnęli się delikatnie. Rozmawiali jak dobrzy przyjaciele, który znaliby się od lat. Ich więź była naprawdę silna, a miała stać się jeszcze mocniejsza…

* * *

Ronald nie spodziewał się takiego przebiegu wydarzeń. Za każdym razem, gdy słyszał z ust Leire jakąś historię o Malfoyu to miał wrażenie, że mówi ona o całkiem innej osobie. To nie mógł być ten sam blondyn, który nienawidzi większości szkoły i non stop się wywyższa. Takie zachowanie zupełnie do niego nie pasowało. Lecz z drugiej strony nie wierzył, że rudowłosa mogłaby zmyślać, nie miałaby powodów, żeby to robić.
Jednak to nie Draco był teraz ważny. Odkąd poznał Leire był pod wrażeniem jej osobowości. Spotykała się z licznymi przeciwnościami losu, a dawała sobie z tym radę. Miała trudno w życiu, a potrafiła nie myśleć o tym co złe. Teraz dostrzegł, że nawet najsilniejsi mają chwile słabości. Gdyby nie Ślizgon… To aż dziwne, że po raz drugi Weasley był mu wdzięczny.
Ta opowieść nie wybudowała między nimi bariery czy nieprzyjemnej atmosfery. Ona zbliżyła ich do siebie. Leire odkryła przed nim swoją największą tajemnicę i nie czuła się teraz jak oszustka ukrywająca swoje prawdziwe oblicze. Z kolei Ron otoczył ją jeszcze większą aurą miłości i opiekuńczości, choć nie stał się zaborczy. Pozwolili sobie spędzić ten weekend w spokoju. Byli tylko oni i tym cieszyli się w danej chwili, mając jednocześnie niemiłą świadomość, że w niedzielne popołudnie muszą wracać do Hogwartu.
Te dwa dni uświadomiły im, że nie wyobrażają sobie innego życia. Już teraz mogliby zostać tu, nie wracać do szkoły i żyć razem. Bez tej drugiej osoby odczuwaliby ogromną pustkę, a życie traciłoby sens. Obdarzali się ogromną miłością przy jednoczesnym zostaniu przyjaciółmi. Rozumieli się bez słów jak stare małżeństwo i patrzyli na siebie jak młodzi kochankowie.
Wracali całkowicie odmienieni. Wewnętrznie dorośli. Jeden impuls pozwolił im wejść na odpowiednią drogę życia, którą układali sobie razem. Mogli razem zrobić wszystko, osiągnąć co chcieli. Teraz już nic nie stało im na przeszkodzie. Przynajmniej tak im się wydawało, gdy przekraczali próg szkoły…

* * *

Czuła jego obecność. Wołał ją. Chciał jej. Szła do niego, ale nie by się z nim sprzymierzyć. Powinna zakończyć to wszystko. Już nikt więcej nie powinien stać się ofiarą. Była silna, więc musiało jej się udać. Wcale nie potrzebowała do tego Harry’ego. Sama mogła stawić mu czoło, w końcu lekcje Albusa nie poszły na marne. Śpieszyła się, wręcz biegła. Słyszała łamiące się gałązki pod jej stopami. Była w lesie. No tak przecież nie wszedłby do środka. Chciał to załatwić na osobności.
Jego głos stawał się głośniejszy, cały czas wymawiał jej imię. Teraz była pewna, że to musiał być on. Stanęła w miejscu, odwróciła się i dostrzegła jego twarz. Był tak ohydny jak go opisywali. Blady, łysy, nie posiadający nosa. Tyle wystarczyło, by zebrało się jej na odruch wymiotny. Zaparła się, stając twardo na ziemi i patrząc się na niego.
- Tęsknisz za Ginny? – usłyszała nagle. Nie myślała, że przyjdzie im tutaj rozmawiać sobie. Była zdeterminowana, by przejść do sedna, jednak on musiał jeszcze coś dodać.
- Niczego niewarty z niej rudzielec. Zresztą wszyscy jesteście tacy sami. Dokładnie tacy sami – mruknął i uniósł dumnie głowę.
Leire rozejrzała się odruchowo. Nie było tu Rona. Odetchnęła z ulgą i chwyciła swoją różdżkę. On był już gotów, celował w nią. Nie atakował pierwszy. Czyżby próbował prowadzić równą grę? Aż dziwne.
- Jesteś niczego nie warta jak twoi rodzice. Plamią swoim zachowaniem czarodziejów o czystej krwi.
Te słowa sprawiły, że rudowłosa poczuła ciarki na ciele. Nie miała pojęcia skąd on wie. Jednak nie mogła zniżyć się do tego poziomu, by prosić go o to, żeby wyznał jej kim są. I tak otrzymała ważną informacje. Byli to czarodzieje z „czystej” rodziny. Ta myśl wywołała u niej ogromny ból. Oni naprawdę jej nie chcieli. Innych możliwych powodów nie było.
- Walcz!
Usłyszała nagle, gdy czuła jak cała siła ją opuszcza. Przed jej oczami pojawił się obraz Ginny, która cały czas była pogrążona w wiecznym śnie i wtedy poczuła, że musi spróbować.
- Sectumsempra! – krzyknęła najgłośniej jak mogła.
Nie powinna znać tego zaklęcia. Nie powinna. Było inaczej. Nie chciała zaatakować go Avadą. Miał umrzeć w cierpieniu. Miała jedną szansę i wykorzystała ją. Czekała to, aż odbije on zaklęcie albo użyje innego, ale o dziwo stał w miejscu. Nie drgnął ani na milimetr. To już było dziwne.
Rudowłosa ściągnęła brwi, widząc jak promień dotyka go i unieruchamia. Jego postać stała się nieco rozmazana. Dziewczyna zaczęła kilkakrotnie mrugać oczami, wyczuwając tu jakiś podstęp. Poszło za łatwo. Przecież to nie mogło tak zwyczajnie się zakończyć.
Otworzyła szeroko oczy i poczuła jakby czyjaś dłoń zacisnęła się na jej sercu. Nie wierzyła w to, co widzi. Ona nie mogła. Przecież dokładnie widziała, co się dzieje. Voldemort tu stał, a ona w niego celowała, w tego potwora. Lecz kilka metrów przed nią nie stał on.
Dostrzegła uchylone usta, które próbowały zabrać powietrza. Duże i zszokowane oczy wyróżniające się na bladej cerze. Ubranie było poszarpane, a dookoła znajdowało się pełno krwi. Chłopak ledwo co stał o własnych siłach, wpatrując się w dziewczynę, gdy ogromna łza spłynęła mu po policzku, a on sam upadł na ziemię.


- Ron! – wykrzyczała i ruszyła w jego stronę.
Natychmiast przykucnęła przy nim i chwyciła jego twarz w dłonie. Nie wiedziała, co się wydarzyło. Przecież to nie jego przed chwilą widziała. To musiał być sen. Jeden z tych koszmarów, które śnią jej się ostatnimi czasy. Nie było innej możliwości.
- Trzymaj się, zaraz wezwę pomóc i będzie wszystko w porządku – powiedziała natychmiast.
Choć z drugiej strony po co miałaby to robić, skoro to był tylko sen? Lecz to było zbyt rzeczywiste. Czuła jego skórę pod opuszkami palców. Nigdy nie przeżywała tak realnego snu.
Zresztą nie ważna była pomoc. Na pewno znała jakieś zaklęcie, które powinno mu pomóc. Było ich tyle, któreś musiało uleczać. Tylko, że zazwyczaj się nimi nie interesowała. Jak była mała to pamiętała wszystkie, ale nie wykorzystywała ich. Próbowała wytrzymywać każdy ból, więc nie oszczędzała się. Nie były jej potrzebne. Teraz ich znajomość okazała się konieczna, a ona nic nie potrafiła sobie przypomnieć.
Ocknęła się czując jego dłoń na swojej. Spojrzała się w jego oczy, które pokryte były taflą łez. Nie zorientowała się, kiedy sama zaczęła płakać. Po raz drugi od przyjazdu do Hogwartu. Po raz kolejny przez Rona. Jednak to były całkiem inne łzy. Z jego oczu odczytała krótką informacje. Im słowa nie były potrzebne, po raz kolejny się o tym przekonała.
Nie miał do niej żalu, to mogła dostrzec. W tej chwili chciał powiedzieć jej, że będzie dobrze, jednak nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Z trudem łapał oddech, bo każdy ruch klatki piersiowej wywoływał u niego ogromny ból. Lecz nie skupiał się na tym. Widząc jej łzy poczuł niezrozumiały spokój, jakby dostał odpowiedzieć na jakieś pytanie. I tylko tego potrzebował.
Nagle jego powieki opadły. Leire wstrzymała oddech, a potem zaczęła panikować.
- Ron! Ron! – wykrzykiwała jego imię w nieskończoność.
Zaczęła cucić go i wręcz szarpać, by odzyskał przytomność. Wierzyła, że tylko ją stracił. Musiał ją utracić, bo co innego mogło się stać? Dla niej nie było innego wyjścia. Nie próbowała dopuścić do siebie tej myśli.
- Weasley, nie rób mi tego – powiedziała z pretensjami w głosie.
Miała nadzieje, że to jakiś cholerny żart. On był do tego zdolny, uwielbiał mówić i robić głupie rzeczy. To coś w jego stylu, więc to musiał być żart. Zaraz gdzieś zza krzaku miał wyskoczyć Harry, a potem Luna. Jednak nie robili tego. Nikogo tu nie było. Echem roznosił się tylko jej szloch.
- Ron… - szepnęła cicho, zaciskając dłonie na jego bluzce.
Przyjrzała się jej i poznała ją. Była poszarpana, ale pamiętała ją. Chodził w niej dzisiaj. W niedzielę, którą spędzili razem w jej domu. Potem wrócili, a ona była zmęczona i poszła się przespać. Ronald miał ją potem odwiedzić. Nie miała pojęcia, co wydarzyło się dalej. Ale wiedziała jedno. To na pewno nie był żaden sen. 

________________________________________________________________

Jak widać długość rozdziałów pozostanie krótsza, bo stwierdziłam, że to lepsze dla czytelnika, mniej męczące, a szczególnie po takiej przerwie :)
 Pamiętacie, że kiedyś pisałam, że jednego rodzaju mam dwie wersje? To chodzi o rozdział następny. Który opublikuje, to jeszcze nie wiem. Jak wy wyobrażacie sobie dalszy ciąg tej historii?  I jakie wrażenia? Pewnie myśleliście, że Ronowi jednak nic się nie stanie, a tu jednak. 
Leire

4 komentarze:

  1. O MATKO!
    Ja nie wierzę... nie wierzę... Serio?! Serio?! Nie... Nie mogę...
    <10 minut później>
    ... Ale na prawdę?! Czuję się skołowana. Lubiłam Twojego Rona - takiego męskiego i nie zaborczego. No, powiedz, że to głupi żart i po sprawie. Weź coś zrób, żeby otworzył te zakichane oczy i powiedział "Mam cię! Taki żart!"... Niech mu potem Leire przyłoży, potem go pocałuje i powie, że nie ma się więcej tak wygłupiać.
    Och! Hermiona, ty idiotko! Mogłaś komuś powiedzieć o przypadłości Leire, ale TY nie! Jak zawsze perfekcyjna z Ciebie idiotka... Musiałaś działać na własną rękę, nie?!
    <5 minut później i jeden bulwers więcej>
    No dobrze, liczę że mimo wszystko jakoś to się tak zakończy, że nie będzie mi smutno. Nie każda historia kończy się happy endem i może nie tego bym chciała, ale proszę, spraw, żeby końcówka była EPICKA, bo wiem, że POTRAFISZ! ;)
    Pozdrawiam,
    Eileen

    OdpowiedzUsuń
  2. Merlinie, Ty sobie żartujesz, prawda? On umarł? Rany... nigdy nie pomyślałabym, że obejdzie mnie śmierć Ron... a jednak. Tak świetnie go wykreowałaś, że aż łezka mi się w oku pojawiła... Wiesz, jaka jest moja wizja - że on w następnym rozdziale ożyje :D.
    A ogólnie rozdział bardzo fajny... tylko tak jakoś mi szybko zleciał. No i był Draco *.* Spodobało mi się to, kiedy odegrał bohatera i uratował Leire zanim się zabiła...
    Nie no, nie przeboleję tego. Przecież wcześniej było w porządku, oni się przytulali i wgl, a tu nagle taki koszmar. Jakim cudem to się stało... i co będzie dalej?
    Pozdrawiam :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde.
    Naprawdę nie myślałam, że go zabijesz. I jest mi go cholernie szkoda. Nie lubię Rona Rowling, ale Twój był zupełnie inny. Był idealnie wykreowaną, dającą sie lubić postacią. I dziwnie pisać o nim w czasie przeszłym.
    Jakiś chyba krótszy tym razem? A może po prostu tak szybko się skonczył, bo był gnialny, naprawdę emocjonujący.
    Mimo wszystko, cieszę sie, że wyszło jak wyszło. Ja kocham nieszczęśliwe zakonczenia! :D
    Czekam na NN.

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę ciekawy rozdział ;) Bardzo się cieszę, że go opublikowałaś - dla takich jak ten warto czytać Twoje opowiadanie :)
    Pierwszy akapit mi się spodobał - był taki...klimatyczny. Potem ta scena na Pokątnej. To musiało rzeczywiście być przykre dla Leire. W tamtej chwili nie miała nikogo, kto mógłby ją pocieszyć. Teraz na szczęście ma aż dwie takie osoby. Draco w swojej troskliwej wersji był naprawdę cudowny - wydaje mi się, że w środku cały czas taki jest, a jedynie chowa się za szorstką maską, którą Leire potrafi czasem zdjąć. Ron natomiast... jego więź z Leire jest niesamowita, taka pełna czułości, oddania, dojrzałości... Nie mam pojęcia, z którym z nich dziewczyna powinna się związać. Naprawdę ciężko wybrać. Mam tylko nadzieję, że nie pozbawisz mnie tego dylematu poprzez zabicie Rona. Ta końcówka mną wstrząsnęła. W dodatku słuchałam pięknej nuty, którą podesłałaś i wzruszyłam się. Jestem bardzo ciekawa, co teraz.
    Aha i spodobało mi się, że w rozdziale pojawił się cytat z belki - bardzo ładny zresztą <3
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń